Mieszko Tylka

M i e s z k o

T y l k a

Prof. Bogusław Krasnowolski:
„Mieszko Tylka (ur. 1966) jest w dzisiejszej rzeźbie, w sztuce przełomu II i III tysiąclecia, zjawiskiem niezwykłym. Nie pociągają go eksperymenty i tak typowa dla naszej burzliwej epoki pogoń za nowością za wszelką cenę, szokowanie pomysłami, których nikt jeszcze nie realizował. Wie, że prowokacja traci sens w świecie, w którym stała się zjawiskiem powszechnym. Rozumie, że wielka sztuka nie musi wypowiadać się w odkrywaniu nowych horyzontów (czy takowe jeszcze istnieją?): może być realizowana także przez podejmowanie odwiecznych motywów, schematów zakorzenionych w realistycznej formie i tradycyjnej ikonografii, w studium proporcji, w pięknie zawartym w każdej ludzkiej postaci.

O nietypowym dziś stosunku do sztuki zadecydował chyba jego życiorys: studia u prof. Mariana Koniecznego na krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych (1988-1993), a także praca dydaktyczna profesora tejże Akademii, nauczającego rzeźby przyszłych konserwatorów dzieł sztuki. Bo konserwator – to artysta rzadko spotykany w dzisiejszym świecie: przepełniony szacunkiem dla dzieł przeszłości, dla formy tradycyjnej, stawiający nieraz przeszłość wyżej od teraźniejszości a uczciwość wobec konserwowanego dzieła znacznie wyżej od własnych ambicji twórczych. Niżej podpisany miał przyjemność podziwiania entuzjazmu prof. Tylki w zetknięciu z dawną sztuką podczas wspólnego wyjazdu do Włoch: przeżywania sacrum mozajek Rawenny, głębi wielkich wizji Tycjana w weneckich świątyniach, ludzkiego dramatu w „Sądzie Ostatecznym” Signorellego w Orvieto, dynamizmu rzymskich, barokowych kreacji Berniniego.

Profesora Tylkę – jak tylu artystów w historii – interesuje niemal wyłącznie człowiek. Prezentowaną wystawę nieprzypadkowo otwierają dzieła poświęcone Janowi Matejce: popiersie i projekt pomnika. Ta sztandarowa postać w polskiej sztuce ostatniej tercji XIX wieku, patron krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych i jeden z twórców jej świetności (gdy nie miała jeszcze tytułu Akademii), interpretował polską historię ukazując człowieka. Jego bohaterowie zawsze pełni są dostojeństwa. I Tylka, jak jego wielki poprzednik, doskonale rozumie godność każdego człowieka, przysługującą mu w sposób niezbywalny, właśnie z racji człowieczeństwa. Portrety autorstwa Mieszka Tylki są różnorodne, a zarazem rzetelne, oparte nie tylko na subiektywnych odczuciach i interpretacjach, w których tak łatwo wielu współczesnych artystów „przemyca” warsztatowe niedostatki, lecz właśnie pod względem warsztatowym perfekcyjne. Dotyczy to nie tylko opanowania różnorodnych technik – mamy do czynienia z pracami modelowanymi w gipsie, z terrakotą, z odlewami z brązu (a nie zapominajmy, że autor jest także malarzem) – lecz nade wszystko wiązania własnej wizji z poznaniem modela i z tak ważną dla tradycyjnej sztuki sprawą, jak znajomość budowy i mechaniki ludzkiego ciała. Mamy też liczne odniesienia do historii jako mistrzyni dla artysty, pojmowanej zgodnie z wielowiekową, akademicką tradycją. Prace Tylki zdają się wręcz dowodzić, że pogardliwe traktowanie akademizmu to takie samo doktrynerstwo, jak dawne kpiny z gustów epok wprawdzie minionych, lecz głęboko zakorzenionych w świadomości.

Jak wspomniałem, postać człowieka w portretach profesora Tylki prezentowana jest różnorodnie, zawsze jednak z niezwykłą godnością i szacunkiem. Tak ukazane jest sacrum: poważna, monumentalna głowa Jezusa Chrystusa, niemal barokowa w swej dynamice głowa św. Pawła, podobnie charakteryzowana postać Proroka. W sposób oczywisty dotyczy to też postaci pomnikowych czy wręcz projektów pomników, jak wspomniany Matejki, czy prezentowane na wystawie Kazimierza Wielkiego (w pełni królewskiego blasku) i wrażliwego poety Bolesława Leśmiana. Ale cechy te widzimy też w portretach osób najbliższych (Portret Matki), przyjaciół i kolegów (portret malarza, prof. Stanisława Wiśniewskiego), a zwłaszcza w wizerunkach osób doświadczonych cierpieniem. Wyzwanie XX wieku – AIDS zdaje się być metaforą współczesnych trosk ludzkości, podobnie, jak ekspresyjna Żałoba, portret starczych dłoni przyciśniętych kurczowo do twarzy. Szczególne wrażenie wywołują portrety dzieci: radosnej, chociaż cierpiącej Julki, a zwłaszcza „podwójne” przedstawienie Zuzki – Zuzanny, o którym pięknie pisał niedawno krakowski historyk sztuki Paweł Pencakowski: „Jeden jej wizerunek to wykonany w glinie portret (…) realnej postaci. Pół-figura o naładowanej serdeczną emocją fakturze (…)”. Zuzanna natomiast „to powstała w umyśle Bożym niezniszczalna idea tej dziewczyny, którą rzeźbiarz odczytał i wcielił w materię, osiągając to czemu nie sprostała natura”.

Rzeźby Tylki – to metafory; taki tytuł nosi zresztą ostatnia wystawa jego prac, zorganizowana w galerii Wydziału Konserwacji i Restauracji Zabytków krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Ale te metafory nie są jakąś zawiłą konstrukcją, wymagającą szczegółowych komentarzy, bo tradycyjnym formom towarzyszy tradycyjna ikonografia. Niekiedy pojawia się żart: autor wyraźnie bawi się umiejętnością modelowania barokowej brody świętego i proroka.

Na osobny komentarz zasługują związki prof. Tylki – wszak górala, o czym mówi nie tylko portret Góralki, lecz i tatrzańskie nazewnictwo (Kominy Tylkowe) – z nizinnym Zatorem. Można się zastanawiać, czy zadecydował o tym przypadek, czy jest w tym historyczna metafora. Bo Mieszko Tylka nie jest pierwszym Mieszkiem w bogatych, zatorskich dziejach: historycy przypuszczają, że w końcu XII wieku książę raciborski Mieszko zbudował tu pierwszy gródek, zaś w 1260 r. inny Mieszko, książę cieszyński, osadził tu wieś. W 1292 r. wieś ta stała się miastem, i to nietuzinkowym, na historycznym pograniczu małopolsko-śląskim, z czasem (1445-1494) stolicą miniaturowego księstwa, formalnie włączonego do Królestwa Polskiego w roku 1513; ówczesny Zator z dawna już słynął ze stawów rybnych i okazałych budowli: zamku książęcego i kościoła. Jedną z dominant Rynku jest dziś neogotycki ratusz, wzniesiony w czasach autonomii galicyjskiej, z boczną elewacją (niegdyś banalną ścianą ogniową) ożywioną przez Tylkę monumentalnym reliefem: panoramą miasta, ukształtowaną w nawiązaniu do historycznych wedut, tak popularnych w dobie renesansu i baroku. To nie wszystko: gdy w pobliskich Palczowicach uczczono przed rokiem sześćsetlecie grunwaldzkiej wiktorii, według projektu profesora Tylki ukształtowano monument w formie kopca zwieńczonego parą krzyżackich mieczy. I w tym wypadku – podobnie, jak w rzeźbie – autor odwołał się do symboli zrozumiałych, utrwalonych od wieków w zbiorowej wyobraźni. Kopiec jako pomnik był formą znaną w okolicach Krakowa co najmniej od IX wieku, by po tysiącu lat odżyć w monumentach narodowych bohaterów – Tadeusza Kościuszki i Józefa Piłsudskiego. Nawet Kopiec Grunwaldzki – to forma nienowa: tak przed stu laty poprzednią, okrągłą rocznicę historycznego zwycięstwa uczczono w Niepołomicach. Niemniej zrozumiałe – dzięki przekazowi Jana Długosza, powieści Henryka Sienkiewicza i filmowi Aleksandra Forda – są owe miecze. Bo – jak się już rzekło – sztuka prezentowana przez Mieszka Tylkę nie pragnie za wszelką cenę poszukiwać nowych form i rozwiązań, lecz wpisywać się pięknie w dawne tradycje, godne szacunku i rozwijania, nawet na przekór dominującym dziś tendencjom."
Dr hab. Paweł Pencakowski:
„Krakowski rzeźbiarz Mieszko Tylka jest absolwentem tutejszej Akademii Sztuk Pięknych im. Jana Matejki. Od piętnastu lat pracuje też na ASP jako profesor w pracowni rzeźby na Wydziale Konserwacji i Restauracji Dzieł Sztuki. Chcąc spojrzeć nań jako na artystę należy kilka słów poświęcić szacownej uczelni, której jest wychowankiem. Powstała ona w r. 1817 i od samego początku nauczano na niej rzeźby. Szczególnie owocny był dla niej okres Młodej Polski, z którym wiążą się tacy rzeźbiarze jak Konstanty Laszczka, Xawery Dunikowski, Ludwik Puget, Karol Hukan, Tadeusz Błotnicki. W Krakowie realizował swe dzieła Wacław Szymanowski a także – mieszczący się w nurcie realizmu i historyzmu – Pius Weloński, Alfred Daun, Cyprian Godebski, Antoni Madeyski, Teodor Rygier i Antoni Wiwulski. Było to zatem potężne środowisko, którego dynamiczny pluralizm, polegał na ciągłej konfrontacji postaw, stylów, tendencji. Do niego też można się odwoływać, nie tracąc z pola widzenia szerszych horyzontów terytorialnych i historycznych, wśród których miejsce jest i dla sztuki archaicznej, klasycznej, średniowiecznej, nowożytnej, jak też dla neoklasyków, Rodina, dla sztuki egzotycznej i ludowej, dla konstruktywistów, abstrakcjonistów i eksperymentatorów różnej maści.

Na tej właśnie szacownej uczelni studiował Mieszko Tylka, w czasach wielkich zmian, gdy Polacy kroczyli ku niepodległości i wolności. Rozmaite zmiany miały nastąpić także w relacjach sztuka – państwo – społeczeństwo.

Mieszko to ciekawa osoba. Jego ród wywodzi się z polskich gór. W Tatrach jest przepiękna hala Kominy Tylkowe, której właścicielami byli przed wiekami jego przodkowie. Przysiółki o podobnej nazwie spotkać można na Podhalu i Spiszu. Tylkowie musieli więc pojawić się na tych terenach bardzo dawno temu i mocno się tu zakorzenili (Mieszko wspominał jakieś ciotki siedzące dziś jeszcze w Zakopanem). Jednak on sam urodził się w Bieszczadach. Nie wpisuje się też raczej w archetyp hardego górala z ciupagą w garści i zbójeckim błyskiem w oku. Raczej w ten drugi – mniej znany, człowieka żyjącego w związku z przyrodą, obdarzonego dobrocią i łagodnością, dla którego swoboda, przygoda oraz pomnażanie majątku nie są życiowymi celami. Jego poczucie humoru jest rzeczywiście trochę góralskie.

Mieszko Tylka uczył się w liceum plastycznym w Rzeszowie, gdzie stawiał pierwsze kroki jako rzeźbiarz. W latach 1988-1993 studiował na Akademii. Wspomina swego profesora, Mariana Koniecznego, z którego szkoły – o ile coś takiego istnieje – w jakiś sposób się wywodzi. Studia ukształtowały go jako artystę: jest wszechstronnym rzeźbiarzem ale uprawia też malarstwo i rysunek. Jest bowiem przekonany, że choć techniki są rozmaite to sztuka jest jednością. Traktuje ją poważnie i solidnie: jest to zawód, do niego zaś konieczny jest odpowiedni warsztat. Sztuka bez warsztatu to amatorstwo, a produkcja artystyczna bez tradycji, kultury i refleksji nie jest twórczością.

Studia na Akademii ukształtowały go jako artystę, a praca w niej stanowi – od pewnego przynajmniej czasu – ramę dla życia i twórczości. Ważne miejsce zajmuje w tym życiu dydaktyka, realizowana w niewielkich zespołach, w których nawiązuje się relacja mistrz – uczeń, tak ważna dla prawidłowego ukształtowania osobowości artystycznej studentów. Dodać wypada, że jego poprzednikami na Wydziale Konserwacji byli profesorowie Tadeusz Ostaszewski i Jan Siek.

Znajomość procesów kierujących rozwojem sztuki i własne doświadczenie mówią profesorowi Tylce, że dla ukształtowania artysty konieczny jest talent – dar wymagający oszlifowania w procesie pracy i nauki. Tak też – o ile mi wiadomo – wygląda najkrócej ujęty jego program dydaktyczny: budowanie warsztatu rzeźbiarza i stymulowanie rozwoju umysłowości oraz duchowości studentów. Uczy też szacunku dla tradycji, ponieważ słusznie twierdzi, że nowoczesność bez zakorzenienia w przeszłości jest drogą wiodącą na bezdroża, które kończą się barbarzyństwem. Wydaje mi się, że niektórzy współcześni przedstawiciele nieco już zgrzybiałej awangardy nie zdają sobie z tego sprawy. Dobrze się dzieje że są ludzie, którzy w sztuce chodzą – jak on – innymi drogami.

Nie mniej ważna jest dla artysty własna twórczość, kształtująca się i rozwijająca w ramach długiego procesu. Tylka jest tradycjonalistą. Nie uwodzą go pościgi za nowością i odmiennością za wszelką cenę, które obserwuje wokół i przygląda się im nieufnie. Celem dla artysty przełomu tysiącleci jest według niego przede wszystkim przeniesienie tradycyjnych wartości artystycznych i ogólnoludzkich przez burzę zwątpienia, jaka sroży się nad światem cywilizacji zachodniej. Chodzi mu o szlachetne ideały, które realizuje przez dostrzeżenie najgłębszej istoty takiego czy innego zjawiska, obecnego w otaczającym świecie oraz przez nadanie mu stosownej formy i wymowy. Do tego konieczny jest język, mniej lub bardziej lapidarny a przede wszystkim adekwatny. Tu też objawia się odwieczny podział na sferę artysty i sferę odbiorcy, tak jak w teatrze, gdzie spotykają się reżyser i widz, którzy pod groźbą niezrozumienia i klapy nie powinni się zamieniać rolami.

Swoją pracę artysty dzieli profesor Tylka na dwie sfery: publiczną i prywatną. Jako rzeźbiarz pragnie odpowiadać na zapotrzebowanie społeczne. Dlatego też startuje w konkursach, ale tylko wówczas, gdy atrakcyjny pod względem ideowym i artystycznym jest dlań ich przedmiot. Taki był konkurs na pomnik Jana III Sobieskiego dla Wilanowa, w którym za swe prace otrzymał II i IV nagrodę. W odróżnieniu od wspomnianych wyżej, szereg jego koncepcji doczekał się realizacji. Przykładem jest niezwykła forma plastyczna promująca wiekowy Zator. Artysta zaproponował płaskorzeźbioną panoramę miasta, wpisaną w przestrzeń rynku. Jest to, o ile wiadomo, największa płaskorzeźba w Polsce: ma wymiary 16,5 x 9,5 m. Stała się też wkrótce elementem integrującym mieszkańców i budującym ich tożsamość. Podobnie z pomnikiem Grunwaldzkim w Palczowicach i pomnikiem poświęconym ofiarom hitlerowskich obozów koncentracyjnych na Placu Axentowicza w Krakowie, z rzeźbą p.t. Nach West , zdobiącą siedzibę Sparda Bank West w Düsseldorfie. Różnie było z kilkoma rzeźbami oraz tablicami upamiętniającymi różne ważne osoby: Michała Bobrzyńskiego, Juliana Dunajewskiego, Jana Matejkę, Bolesława Leśmiana, Sławomira Mrożka. Jedne ozdobiły przeznaczone dla nich miejsca inne nie.

Mieszko realizuje również sztukę sakralną, czego przykładem może być Droga Krzyżowa u krakowskich Misjonarzy.

Do działań o charakterze społecznym zaliczyć można udział w wystawach zbiorowych, które są okazją do środowiskowych konfrontacji, jak też wystawy indywidualne, np. w krakowskich galeriach Związku Artystów Rzeźbiarzy, Związku Polskich Artystów Plastyków (w Sukiennicach), w galerii Pod Rejentem. Chciałbym wspomnieć jeszcze jedną: odbyła się ona w r. 2001 w ośrodku dla osób z wadami słuchu w Raciborzu i była powiązana z aukcją prac artysty na rzecz tego ośrodka.

Sfera prywatna obejmuje głównie prace mniejsze skalą. Rzeźbiarz lubi je i to upodobanie łatwo z nim dzielić. Sporo z nich można zobaczyć w przestronnym domu państwa Tylków. Wykonywane były i są w ceramice, glinie, brązie. Dostrzec w nich można różnorodne inspiracje: fascynację bóstwami egipskimi, sztuką i mitami Grecji przedhomerowej, postaciami proroków, ukrzyżowanym Chrystusem, ludźmi orientu, postaciami z komedii dell’arte, rzeźbą europejską XX wieku, któż wie czym jeszcze.... W sumie wskazuje to wszystko na związek z kulturą świata zachodniego, na związek z tradycją antyku i chrześcijaństwa. Stanowi też jej konsekwentne podtrzymywanie i rozwijanie.

Widza zaciekawia surowa Komisja: trzy negatywowe, „ukrzesłowione” zarysy siedzących za stołem Członków (przez duże C), których człowieczeństwo (przez małe c) wyparowało gdzieś, a pozostała tylko hieratyczna ale pusta forma zewnętrzna. Przykuwa uwagę Minotaur, poruszają Przodek, Gejsza, Parasol, powtarzany w kilku wersjach Prorok i Maska. To różne myśli, syntetyczne koncepty „postacią ludzką wyrażone”.

Są też liczne prace, w których koncentruje się na własnej rodzinie oraz ludziach bliższych lub dalszych, do których przyciąga go koleżeństwo, zaciekawienie albo współczucie. Na schodach wiodących na antresolę jego pracowni ustawił artysta szereg głów i popiersi. To profesorowie, przyjaciele, znajomi. Jest ujęta w półpostaci, uśmiechnięta, wyciszona mama. Na głębszym emocjonalnie poziomie sytuują się portrety małżonki; tu spotykamy także wersje całopostaciowe. Dobre rzemiosło wypowiada się językiem realizmu, a poszczególne ujęcia zróżnicowane są pod względem stopnia stylizacji (na ogół delikatnej), a przede wszystkim faktury i wyrażanego napięcia uczuciowego.

W innych pracach emocje wznoszą się ku górze wzdłuż linii wyznaczanych – jak mi się wydaje – przez słowa: empatia, współczucie, troska, żal, pragnienie, nadzieja, wiara, miłość. Mamy tu realistyczny wizerunek wychudzonego człowieka, przypominającego zrezygnowanego więźnia łagru. To umierający na AIDS, którego człowieczeństwo, godność, własna tragedia zapisane zostały w sztuce i tylko w niej przetrwają. Jest Julka, realistycznie rzeźbiona dziewczynka. Brązowy odlew tej rzeźby stoi – jak się dowiaduję – przed oknami jej domu, sprawiając małej panience radość. Na mnie największe wrażenie zrobiły dwa wyobrażenia innej dziewczyneczki – Zuzki. Jeden jej wizerunek to wykonany w glinie portret jej realnej postaci. Półfigura, o naładowanej serdeczną emocją fakturze, stoi na podeście schodów. Druga rzeźba przedstawia piękną, zadumaną dziewczynę, ulatującą gdzieś w górę. To postać ze snu rodziców, postać jaką chciałaby być, gdyby mogła określić i wyrazić swe pragnienia. Jej twarz przypomina twarz matki.

Kiedy patrzę na te dwie rzeźby przypomina mi się odpowiedź Michała Anioła na zarzut, że Lorenzo i Giuliano Medici, których figury wyrzeźbił do kaplicy grobowej przy florenckim kościele San Lorenzo, nie są podobni do zmarłych książąt. Buonarroti odparł, że przedstawił ich wyniosłe dusze, czyli – jak należy rozumieć – pierwiastek idealny w ich osobach. Podobnie Mieszkowa Zuzanna to, powstała w umyśle Bożym niezniszczalna idea tej dziewczyny, którą rzeźbiarz odczytał i wcielił w materię, osiągając to czemu nie sprostała natura.

W tych dwóch figurach Zuzki – Zuzanny talent, intelekt, uczucia i duchowość artysty związały się ze sobą w sposób zupełny. One też dają najpełniejsze świadectwo o sztuce uprawianej przez Mieszka Tylkę. Mówią też coś ważnego o nim samym: o człowieku, który w rzeźbie znajduje stosowne miejsce dla wzniosłej metafory, a twórczość artystyczną postrzega jako poezję tworzoną językiem plastyki. O człowieku, który wierzy, że artysta – jak demiurg u greckich filozofów – tworzy idee, które są realnymi bytami i posiadają rzeczywistą siłę oddziaływania."